Biegł
ile tylko miał sił, słysząc szczekanie psów z pobliskich domów. Ich ujadanie
mroziło mu krew w żyłach. Poruszał się wzdłuż zabudowań, trzymając się źródeł
światła. Czasami przestraszony padał na ziemię albo chował się za drzewami, jak
tylko usłyszał czyjeś głosy. Przerażony wstrzymywał wtedy oddech, bojąc się
wykrycia. Nie podnosił się, zamykając oczy, jakby od tego zależało jego życie.
Twarzą przywierał do podłoża. Leżąc rozpostarty pod gołym niebem, odnosił
wrażenie, że to nie mogło dziać się naprawdę.